Ostatnie choroby dzieci (i moje), konieczność siedzenia z nimi, marudząco-płacząco-źle śpiącymi chłopcami w domu, z krótkimi przerwami przez dwa miesiące (w tym pobyt w szpitalu z młodszym) skłoniły mnie do refleksji odnośnie mojego, coraz już kruchszego dobrostanu psychicznego. Co robić, by w tym całym młynie znaleźć chwilę oddechu?
Złapałam się na tym, że coraz częściej używamy z mężem stwierdzenia „kierat” w odniesieniu do naszego codziennego życia, a w moich rozmowach z przyjaciółkami czy mamą słowa „mam już dość”, „zaraz oszaleję” itp. pojawiają się ciągle, w różnych wariantach. Przez choroby Jakub nie chodzi do przedszkola, a ja tkwię rozerwana między dwójką urwisów, którzy mimo złego samopoczucia nie tracą nic ze swojej żywotności i miana małych rozbójników. Cały dzień wycieram zasmarkane nosy, robię herbatki, inhalacje, odmierzam syropki (cud, że nie mylę im dawek lekarstw ? ), rozdzielam skłócone i zapłakane rodzeństwo. Do tego dochodzą częste wizyty u lekarza (system zapisów w naszej wiosce woła o pomstę do nieba!). Wiek dzieci też nie jest bez znaczenia – roczna przylepa, która przeżywa lęk separacyjny i przedszkolak przechodzący chyba bunt trzylatka (histerie z byle powodu są na porządku dziennym). A najbardziej dokucza mi brak możliwości wyjścia na spacer – przez 2 miesiące udało mi się to zaledwie kilka razy. Więc siedzimy wszyscy w domu i niemal chodzimy po ścianach. Gdy mąż wraca z pracy – obiad, trochę zabawy z dziećmi i ogarnianie ich do spania. I tak w kółko ?
Dla mnie w takich dniach chwilą relaksu potrafi być nawet prysznic! Chociaż ten moment często też jest przerywany płaczem i dobijaniem się któregoś dziecka do drzwi ?. Doszłam do wniosku, że muszę sobie ustalić priorytety. Zatem, kosztem porządku w domu (moja mama stwierdziła, że jakbym zatrudniła kogoś tylko do sprzątania, to ta osoba codziennie miałaby pracę od rana do wieczora, a na koniec dnia i tak byłby bałagan ? ) próbuję znaleźć czasami chwilę dla siebie. Kiedy Tymek ma drzemki, to śpi na dole pilnowany przez dziadka. Ja wtedy zamiast pichcić obiadki i latać z mopem, próbuję położyć się na chwilę, poczytać książkę, obejrzeć 15 minut filmu (kto z Was, drodzy rodzice, ogląda cały film za jednym razem ??) – jeśli pozwoli mi na to starszy syn. Jeśli jest w przedszkolu – pracuję przed komputerem.
Szczytem luksusu był dla mnie wakacyjny, trzydniowy wyjazd w Pieniny – wtedy też dzieci ciągle chorowały i musieliśmy zrezygnować z normalnego urlopu. Udał się idealnie, było ciepło i humory wszystkim dopisywały, chociaż my, jako rodzice mieliśmy cały dzień ręce pełne roboty przy ogarnianiu dzieci ?
Momenty relaksu w ciągu dnia czy okazjonalne wyjście z mężem z domu są dla mnie bardzo ważne, ten czas jest nieoceniony, kilka godzin bez dzieci, możliwość spokojnej rozmowy bez ciągłych wtrąceń rezolutnego trzylatka. Czasem też w weekendy zamieniamy się z mężem w opiece nad dziećmi, on jedzie na rower czy zimą na narty, ja wychodzę na spacer do lasu lub próbuję spotkać się z jakąś koleżanką. Takie chwile oddechu pozwalają zachować higienę psychiczną, oderwać się od domowej rzeczywistości. Już tylko czekam, aż dzieci podrosną na tyle, by udało się gdzieś wyjechać bez nich na parę dni ?
Wyznaję zasadę, że rodzic, by móc właściwie opiekować się dzieckiem i zaspokajać jego potrzeby – musi zadbać najpierw o siebie. Podobnie jak w samolocie, gdy podczas lotu spadnie ciśnienie, rodzic powinien założyć maskę z tlenem najpierw sobie, a dopiero potem dziecku. Czuję, że gdy jestem zmęczona i niemal „chodzę na rzęsach”, moje dzieci idealnie to wyczuwają i potrafią wtedy dopiec jeszcze bardziej, głośniej się wszystkiego domagają, zajadlej kłócą ze sobą, więcej przewracają i bałaganią…
Zatem będzie to moim noworocznym postanowieniem – znaleźć więcej czasu dla siebie, odpocząć, zadbać o kondycję psychiczną i fizyczną, odwiedzić w końcu tych lekarzy, których powinnam (nawet to jest wzywaniem przy dwójce dzieci!). Z jednej strony dla siebie samej, z drugiej dla męża (zadowolona żona to zadowolony mąż – u nas dochodzi już do tego, że jak mąż wraca z pracy a ja jestem w dobrym humorze, to on pyta „a Ty co taka szczęśliwa?” ). No i oczywiście dla dzieci, by mama nie kojarzyła im się z zombie w wyciągniętych dresach, tylko była wypoczęta i uśmiechnięta ?
P.S. Nawet pisanie tego tekstu była dla mnie wielkim wysiłkiem, pisałam go chyba przez dwa tygodnie po jednym akapicie przy akompaniamencie płaczu, ciągłych żądań, czy niekończących się pytań! Ale mama zawsze da radę ?
A Wy, drodzy rodzice, jakie macie sposoby, by odpocząć? Udaje się Wam to w miarę często, czy jednak za rzadko?
Joanna Karasowska-Płotek