Sobota, sprzątam łazienkę. Nagle słyszę krzyk męża, tupot nóg na schodach w korytarzu. Mąż wpada zdyszany do łazienki, dzierżąc Tymka pod pachą.
- Ty wiesz gdzie on był?
- No gdzie?
- W połowie schodów na dół! Sam zszedł, głową w dół na czworakach! Złapałem go na ganku! – krzyczy, gestykulując i wyginając się, dość nieudolnie, choć komicznie, próbuje przybrać pozę, w jakiej zastał młodszego syna. – Jakub musiał otworzyć drzwi i Tymek zszedł, a ja odkurzałem i nie słyszałem!
- Spokojnie, przynajmniej wiemy, że już umie sam schodzić po schodach…– mówię, dość opanowana, chociaż zaraz wyobrażam sobie najgorszy scenariusz, jak Tymek skręca sobie kark na schodach…
***
Pracuję przy komputerze, w domu panuje błoga cisza, Jakub w przedszkolu, Tymek hasa po mieszkaniu…No właśnie, zbyt cicho, gdzie jest Tymek? Zaalarmowana zrywam się i zaczynam biegać po mieszkaniu w poszukiwaniu młodszego syna. Jest! Siedzi sobie na parapecie, wesoło dynda nóżkami i grucha coś po swojemu…Podbiegam do niego a serce podchodzi mi do gardła. – Tymek, nie wolno tutaj wchodzić! – krzyczę, ściągając go z okna. Kiedy on nauczył się wchodzić na ten narożnik? Na parapet wspinał się tylko z łóżka w sypialni, ale sam jeszcze nie potrafił wejść na żadne łóżko…uświadamiam sobie, że zaczyna się nowy etap w życiu – oczy dookoła głowy przez cały dzień (w nocy też, bo wierci się strasznie i jest poobkładany poduszkami i zastawiony łóżeczkiem) ?
Moi synowie od kiedy tylko zaczęli się poruszać i przemieszczać są jak żywe srebro – wszędzie ich pełno, wszystkiego muszą dotknąć, wszędzie wejść. Dom w strategicznych miejscach jest zabezpieczony, czy to dla naszej wygody (by nam nie grzebali np. w koszu na śmieci czy w szafie) lub by nie zrobili sobie krzywdy (blokady na szufladach z nożami, szafka z lekami wysoko zamknięta). Parapetów niestety nie zabezpieczę, a taki mam układ w pokojach, że wszędzie pod oknami stoją łóżka ?
Czasem jednak dopuszczam w ich życiu do niewielkiego ryzyka…
Jakub ma 2 lata, jestem z nim na placu zabaw. Oprócz nas tylko starsza pani z wnuczką, na oko trzyletnią (takie „uroki” wiejskich placów zabaw). Nagle Jakub zapragnął wspiąć się po dość wysokiej drabince, po chwili śmieje się do mnie z góry. Mozolnie (dźwigam w brzuchu Tymka ? ) wspinam się za nim. Po akrobacjach Jakuba na drabinkę chce wejść starsza dziewczynka.
- Zostaw, nie wolno, jeszcze spadniesz! – krzyczy jej babcia. Przez chwilę poczułam się jak wyrodna matka, która naraża dziecko na niebezpieczeństwo ?
***
Siedzę na łóżku w sypialni, na parapecie obok mnie balansuje Tymek. Wchodzi mąż i krzyczy:
- Uważaj na Tymka, zaraz spadnie!
- Spokojnie, przecież go pilnuję! – mówię, a w tym czasie Tymek spada z parapetu na łóżko i niemal robi fikołka.
- Aśka! – krzyczy znów i podbiega. Tymek jednak zadowolony wtula się we mnie.
- Widzisz, nic mu się nie stało! Przecież tu jestem z nim. – mówię pewna siebie.
Skłoniło nas to do rozmowy o bezpieczeństwie naszych dzieci. Ja wyznaję przekonanie, że dziecko czasem samo musi doświadczyć bólu czy strachu, po to, by wiedzieć, co jest bezpieczne a co nie. Oczywiście nie pozwolę dziecku ściągnąć sobie na głowę gorącej herbaty, czy wejść bez nadzoru na drabinę, chowam też ostre przedmioty, jednak zawsze staram się ocenić możliwości dziecka i pozwolić mu na odrobinę ryzyka. Czasem ciężko mi jest przewidzieć, czy któryś syn sobie z czymś poradzi, czy nie uderzy się zbyt mocno, nie rozbije głowy. Wtedy oczywiście przejmuję kontrolę nad sytuacją i nie pozwalam na zbyt ryzykowne manewry. Myślę, że jeśli zawsze bym asekurowała moich synów, zabierała ich z potencjalnie niebezpiecznych miejsc – nigdy by się nie nauczyli jakie są granice ich możliwości, co już potrafią, a czego jeszcze nie. Nie nauczą się odczytywać sygnałów z ciała – „czuję, że to jest gorące, więc nie dotknę tego”, lub „Chyba się zaraz przewrócę, muszę uważać”. Robię tak też dlatego, by zyskiwali pewność siebie, nie bali się nowych sytuacji, chcieli eksperymentować.
A co Wy sądzicie o takim podejściu? Na ile pozwalacie swoim dzieciom ??