20171215 093838

 

Twoje dzieci nie potrafią zjeść spokojnie posiłku przy stole? Krzyczą, wstają z miejsca, rozrzucają jedzenie? Rodzinne obiady kończą się awanturą? Może warto zaproponować im zdobycie sprawności „Szefa kuchni”. Materiały do pobrania: 

Jako dorośli, rodzice, oczekujemy od dzieci określonych zachowań w konkretnych sytuacjach np. rano, przed wyjściem z domu, podczas wieczornej toalety czy odrabiania lekcji. A także na placu zabaw, w szkole lub u lekarza. Chcemy żeby umiały się odnaleźć w różnych warunkach, dobrze sobie radziły w relacjach z ludźmi – w rodzinie i poza nią.

Dzieci lubią uczyć się nowych umiejętności. I lubią wiedzieć, że są w tym dobre. Dlatego zamiast narzekać, że czegoś nie potrafią, lepiej stworzyć im odpowiednie warunki do rozwijania potrzebnych kompetencji. Na tym właśnie polega mądre wychowanie.

Idea zdobywania przez dzieci określonych sprawności jest wykorzystywana w formacji harcerzy. Wychowawcy adaptują ją także do pracy z grupami dzieci. Przykłady takiej pracy zostały opisane przez Annę Dąbkowską w artykule „Metoda zdobywania sprawności” – część 1, 2 i 3, miesięcznik Remedium: marzec 2018, kwiecień 2018, maj 2018. Na naszej stronie za pozwoleniem Autorki zamieszczamy materiały, które stanowią skrót artykułu. Przybliżają one metodę i jej zastosowanie w warunkach świetlicy socjoterapeutycznej. Zachęcam także do lektury artykułów w opublikowanych miesięczniku Remedium (informacje o miesięczniku znajdują się na stronie http://www.remedium-psychologia.pl).

Sądzę, że metoda zdobywania sprawności może być wartościowym pomysłem także dla kreatywnych rodziców :) 

Zastanów się i odpowiedz na poniższe pytania:

  1. W jakich sytuacjach Twoje dziecko zachowuje się w sposób niezgodny z oczekiwaniami? kiedy zaczyna przegrywać podczas wspólnej gry, łamie zasady, porzuca grę i obraża się, atakuje osobę, która wygrywa itp.
  2. Jakiej umiejętności potrzebuje, aby lepiej sobie radzić w tej sytuacji? umiejętności godzenia się z przegraną, wyrażania swojej frustracji w akceptowany sposób, czerpania radości z samej gry, a nie tylko z wygranej
  3. Jak możemy nazwać sprawność, którą dziecko mogło by zdobyć? – np. Mistrz FAIR PLAY
  4. Jak powinno się zachować dziecko, które posiada już tą sprawność? ( Mistrz FAIR PLAY – przestrzega zasad gry, gra do końca, nawet jeśli przegrywa, gratuluje osobie, która wygrała, dziękuje za wspólną grę, traktuje grę jak zabawę i cieszy się z niej…
  1. Jakie zadania mogło by wykonać, aby zdobyć tę sprawność? - przykłady zadań
  • Dowie się na czym polegają zasady fair play i przygotuje plakat na ten temat (w zależności od wieku dziecka, może to zrobić z pomocą rodzica lub rodzeństwa, może skorzystać z Internetu itp.). Powiesi plakat w widocznym miejscu i przed każdą rodzinną grą będzie wszystkim przypominał te zasady.
  • Poszuka informacji o sportowcach, którzy otrzymali nagrodę fair play. Dowie się, za jakie zachowania zostali nagrodzeni. Opowie o tym rodzinie podczas niedzielnego obiadu.
  • Zrobi wywiad z trzema osobami z otoczenia, które potrafią przegrywać (mogą to być osoby z rodziny lub spośród kolegów). Zapyta je, co im pomaga pogodzić się z przegraną. Zapisze ich wypowiedzi na specjalnie przygotowanej kartce, którą powiesi w widocznym miejscu.
  • Podczas gry zachowuje się zgodnie z zasadami fair play. Za każdą grę, w której przestrzega zasad, otrzymuje naklejkę i wkleja ją do specjalnego zeszytu.

Zadania, jakie zaproponujemy dziecku w ramach zdobywania sprawności powinny być dostosowane do jego wieku, możliwe do wykonania, powinny stanowić w pewnym stopniu wyzwanie, wymagać od dziecka określonego wysiłku, starania, ale nie mogą być za trudne. Planując je możemy skorzystać z materiałów zamieszczonych w Internecie, na przykład w opisanym przykładzie możemy wykorzystać piosenkę o fair play (https://www.youtube.com/watch?v=n6m4GQfrQMI) albo jakąś bajkę dla dzieci, która zawiera takie treści. Dziecko może wykonywać zadania przy pomocy osób z rodziny, co stanowi świetną okazję do wspólnego spędzenia czasu i budowania więzi.

  1. W jaki sposób możemy uczcić zdobycie przez dziecko sprawności?

Musimy ustalić, po czym poznamy, że dziecko osiągnęło już sprawność, nad którą pracowało np. wykona wszystkie zadania i zdobędzie określoną liczbę naklejek za grę zgodną z zasadami.

Dziecko może otrzymać specjalny medal z nazwą sprawności, która zdobyło. Nagrodą jest samo zdobycie sprawności, jednak można uczcić ten moment w specjalny sposób, np. wspólnym wyjściem na lody.

Drogi Rodzicu!

Zachęcam Cię do eksperymentowania, poszukiwania nowych możliwości w wychowaniu Twojego dziecka. Zapraszam do podzielenia się tym na naszym forum dyskusyjnym -  bezpośrednio pod tym wpisem lub na Fanpage'u na FB :) 

pexels photo 346796

Maks, przestań, nie wolno bić dzieci! Wiktoria, znowu chodzisz po klasie i przeszkadzasz! Kacper, czy ty nie możesz przez chwilę być cicho?

Wychowując dzieci (własne i powierzone) mamy wobec nich określone oczekiwania. Zwykle zwracamy im uwagę, gdy tych oczekiwań nie spełniają. Często czynimy to wielokrotnie – i bez widocznego skutku. Czasami dziecko przestaje – ale tylko na chwilę. Albo obiecuje poprawę – po czym znów wraca do tych samych zachowań. A niekiedy uodparnia się na nasze „gadanie” i już zupełnie nie reaguje. Wtedy uznajemy, że dziecko ma jakiś problem - i zaczynamy poszukiwać jego przyczyn. Prowadzimy je do poradni, poddajemy diagnozie, a kiedy już ją otrzymujemy, często nadal nie wiemy co zrobić, żeby dziecko zmieniło swoje zachowanie. Czy w tym schemacie można coś zmienić?

Ostatnio trafiłam na książkę p.t. Program „ Dam Radę” w praktyce, która dała mi wiele do myślenia. Jej autor, Ben Furman, pokazuje zupełnie inne podejście do dziecięcych trudności z zachowaniem. Opiera się ona na bardzo prostym założeniu: otóż dzieci nie lubią rozmawiać o swoich problemach, ale za to chętnie uczą się nowych umiejętności, szczególnie, jeżeli ta nauka może być atrakcyjna – i wzmacniana przez otoczenie. Program opiera się na 15 krokach. Rozpoczyna się od przeformułowania problemu, jaki ma dziecko, na umiejętności, które mogą mu pomóc ten problem pokonać. Jakich umiejętności mogą potrzebować opisane powyżej dzieci?

Być może Maks mógł by się nauczyć rozumieć swoją złość i wyrażać ją w bezpieczny sposób. Albo też, jeżeli jego zachowanie jest bardzo impulsywne, przyda mu się umiejętność „panowania nad swoimi rękami, tak aby go słuchały”. Z kolei Wiktoria może potrzebować umiejętności spokojnego siedzenia. A Kacper – zachowania milczenia. Istotne w tym podejściu jest to, że dziecko samo (lub przy pomocy dorosłych) określa, jakiej umiejętności chciało by się nauczyć, aby lepiej sobie radzić w określonych sytuacjach np. gdy ktoś je zaczepia, gdy jest zdenerwowane lub gdy trzeba się skupić na lekcji. Nadaje tej umiejętności nazwę, określa dokładnie, na czym ona polega i w jaki sposób może ją ćwiczyć. A następnie pracuje nad jej zdobyciem, korzystając ze wsparcia wybranych przez siebie osób – rodziców, wychowawcy, kolegi, dziadków itp. Może mu w tym towarzyszyć wyobrażona istota, która posiada szczególną moc np. ulubiony bohater z bajki. Kiedy umiejętność zostanie osiągnięta– następuje wspólne świętowanie tego wydarzenia, w sposób zaplanowany przez dziecko. Co ciekawe, doświadczenia osób pracujących tą metodą pokazują, że może ona być pomocna nawet w przypadkach poważnych trudności w funkcjonowaniu dziecka. 9 letni chłopiec, który dokonywał celowych podpaleń, usłyszał od dorosłych, że brakuje mu umiejętności właściwego obchodzenia się z ogniem. Jak zapewne możemy się domyślać, chętnie przystał na propozycję współpracy ze strażakiem nad zdobyciem takich kompetencji. Sprawa zakończyła się sukcesem – podpalenia nie powtórzyły się więcej, a chłopiec zaczął uczyć inne dzieci, jak zachować zasady ostrożności.

Dlaczego takie podejście wydaje mi się szczególnie potrzebne? Otóż sądzę, że często wymagamy od dzieci żeby zmieniły swoje zachowanie, nie pokazując im w jaki sposób mogą to zrobić i nie dając koniecznego wsparcia! W ten sposób narażamy je na powtarzające się porażki, niezadowolenie otoczenia, naznaczenie etykietką dziecka trudnego, a niekiedy nawet odrzucenie, gdy już nikt nie może sobie z nimi poradzić. Zaletą metody jest jej prostota – od dorosłego, który pracuje w ten sposób z dzieckiem nie wymaga ona umiejętności terapeutycznych. Może to więc być rodzic, pedagog szkolny, wychowawca. Potrzebna jest wiara w potencjał dziecka, w jego zdolność do nauczenia się nowych umiejętności, twórcze podejście, poświęcony czas i uwaga. A także zmiana myślenia – zamiast poszukiwania przyczyn problemów, skupiamy się na sposobach ich przezwyciężenia. Trudne? Wymagające dla dorosłego? Być może tak. Jeżeli jednak oczekuję od dziecka, że będzie nad sobą pracowało, czy ja sam także jestem gotowy do podjęcia wyzwania, nauczenia się czegoś nowego? Dam radę – to znaczy mogę stawiać sobie cele, mieć wpływ na swoje zachowanie, kształtować siebie. To propozycja zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.

Niestety książka Bena Furmana Program „ Dam Radę” w praktyce nie jest już dostępna w sprzedaży. Można ją za odnaleźć w Internecie, np. na znanym portalu z gryzoniem w nazwie ;) 

 

Aleksandra Karasowska

pexels photo 225744

Oczekując narodzin pierwszego dziecka przeżywałam sprzeczne uczucia: z jednej strony podekscytowanie „Ale będzie super: spacery, zabawy z maleństwem, uczenie go różnych rzeczy…” , z drugiej, im bliżej było do rozwiązania, tym bardziej dopadały mnie wątpliwości: „A jeśli nie dopilnuję dziecka i coś mu się stanie? A jeśli je  zagłodzę/ przekarmię/ przestymuluję? A jeśli nie odgadnę, dlaczego płacze i wykształci mu się nieprawidłowe przywiązanie?” (sic! obawy „mamy – psychologa”  ). Mąż pocieszał po swojemu: „Zobaczysz, będziesz świetną matką, uruchomi ci się instynkt macierzyński i będziesz wiedziała, co robić”…ale ja nie byłam taka pewna mojego instynktu, w końcu natura raczej nie wyposażyła mnie w umiejętność rozpoznawania płaczu dziecka (ponoć niektóre matki to potrafią, dla mnie był to tylko płacz, wrzask i większy wrzask), wiedzę, czy dawać smoczek, czy karmić co godzinę, czy nosić non stop…

Niestety poród nie odbył się tak, jak chciałam – ze względu na nieprawidłowe ułożenie, Jakub musiał przyjść na świat za pomocą cesarskiego cięcia. Spowodowało to ogromny stres dla mojego organizmu i psychiki: bolało mnie chyba wszystko co tylko mogło, nie miałam siły przez 2 tygodnie wstawać z łóżka i zajmować się własnym dzieckiem, przez co na dzień dobry miałam „baby bluesa”. Nie odczuwałam prawie żadnych pozytywnych emocji w stosunku do synka, zadręczając się, że jestem kiepską matką. Jakub niestety okazał się bardzo wymagającym niemowlakiem, którego się nie dało zostawić na 5 minut, żeby nie płakał. Nawet zimą chodziłam z nim na długie spacery, bo tylko wtedy spał. Efekt depresji potęgował u mnie fakt, że siedziałam z małym sama w domu, odliczając godziny do powrotu męża z pracy…

Czy zdarzyło Wam się poczuć, że nie radzicie sobie z własnym dzieckiem?  Gdy Jakub po raz setny płakał bez powodu, puszczały mi nerwy i potrafiłam się na niego wydrzeć, lub wyjść z pokoju, zostawiając go wrzeszczącego w łóżeczku…nie raz potrząsnęłam nim nieco za mocno. Dręczona wyrzutami sumienia szukałam ratunku w Internecie, w książkach…trafiłam też na „Język niemowlaka”, ale nijak nie potrafiłam zastosować wiedzy książkowej do mojego malucha (nawet miałam rozpiskę, jaki rodzaj płaczu i ruchy dziecka mogą świadczyć o jego potrzebach!) i w rezultacie pogłębiało się moje przekonanie, że nie rozumiem swojego syna i nie opiekuję się nim właściwie.

Jednak Jakub rósł, rozwijał się, zaczynał się uśmiechać, uczył się chodzić, mówić (wyjątkowo szybko, co była dla mnie powodem do dumy i osłodą dla jego wymagającego temperamentu) – i było coraz lepiej. W końcu przyszedł czas, że już nie mogłam sobie wyobrazić życia bez niego. I choć z zazdrością patrzyłam na matki, które chwaliły się, czego to nie robią przy swoich dzieciach (włącznie z ćwiczeniem na siłowni, gotowaniem super obiadów, pieczeniem  ciast czy podróżowaniem po całej Polsce, gdzie dla mnie zmycie podłogi w jednym pokoju w środku tygodnia było ogromnym sukcesem, a odgrzanie obiadu ze wczoraj wyzwaniem), to coraz bardziej cieszyłam się macierzyństwem.

Z drugim dzieckiem poszło łatwiej, była to pewnie zasługa mojego większego doświadczenia i jego dużo spokojniejszego charakteru. Poród siłami natury (choć również traumatyczny, po którym miesiąc dochodziłam do siebie) okazał się lepszy niż cesarskie cięcie, czułam większą więź z synem. Do Tymoteusza od początku zapałałam gorącym uczuciem, wybaczałam mu płacze i marudzenie, które były dużo rzadsze niż w przypadku Jakuba, nie darłam się na niego, czerpiąc nie wiadomo skąd siłę i ogromną cierpliwość. Niestety był to jednocześnie trudny czas dla Jakuba i to na niego spadało moje niezadowolenie (że nie pozwala mi karmić lub przewinąć Tymka, że go budzi itp.). Na szczęście mąż był z nami przez trzy miesiące w domu, dzięki temu mógł zastępować Jakubowi mnie, a ja mogłam się bardziej zająć Tymkiem.

Patrząc z perspektywy czasu na te początki macierzyństwa wiem już, że miłość do dziecka nie przychodzi z chwilą jego poczęcia, czy nawet narodzin (przynajmniej u mnie) i nie ma co sobie z tego powodu robić wyrzutów. Dzisiaj kocham obu synów tak samo mocno, choć oczywiście każdego inaczej ?. Nauczyłam się też, że kiedy kotłują się we mnie emocje, lepiej jest wyjść na chwilę z pokoju i ochłonąć, nawet jeśli dziecko będzie płakało, niż na nie krzyczeć. I wreszcie – stałam bardziej wyrozumiała dla samej siebie. W końcu nie jestem robotem, a wysiłek związany z ciążą, porodem, połogiem i opieką nad niemowlakiem, a potem kolejnymi dziećmi jest przeogromny! Hormonalne spustoszenie, fizyczne wyczerpanie i mnóstwo dolegliwości (mi się ujawniły choroby, które bez ciąży pewnie by sobie jeszcze czekały w ukryciu) zwaliły by z nóg każdego.

Dlatego ogromną pomocą było dla mnie wsparcie otoczenia: mąż, który po pracy zajął się dzieckiem, bym ja miała 10 minut spokoju, babcia czy dziadek, którzy czasem wzięli synka, byśmy oboje z mężem mogli chwilę odpocząć, moja mama, której mogłam się wygadać i która zawsze dobrze doradziła, koleżanki, które też pocieszały i doradzały jak mogły ? .

A jak Wy, drogie mamy, radziłyście sobie z przyjściem na świat Waszych maluchów? Jak dziś to oceniacie? Z czego jesteście dumne, a co zrobiłybyście inaczej? 

Joanna Karasowska-Płotek

pexels photo 366063

Ostatnie choroby dzieci (i moje), konieczność siedzenia z nimi, marudząco-płacząco-źle śpiącymi  chłopcami w domu, z krótkimi przerwami przez dwa miesiące (w tym pobyt w szpitalu z młodszym) skłoniły mnie do refleksji odnośnie mojego, coraz już kruchszego dobrostanu psychicznego. Co robić, by w tym całym młynie znaleźć chwilę oddechu?

Złapałam się na tym, że coraz częściej używamy z mężem stwierdzenia „kierat” w odniesieniu do naszego codziennego życia, a w moich rozmowach z przyjaciółkami czy mamą słowa „mam już dość”, „zaraz oszaleję” itp. pojawiają się ciągle, w różnych wariantach. Przez choroby Jakub nie chodzi do przedszkola, a ja tkwię rozerwana między dwójką urwisów, którzy mimo złego samopoczucia nie tracą nic ze swojej żywotności i miana małych rozbójników. Cały dzień wycieram zasmarkane nosy, robię herbatki, inhalacje, odmierzam syropki (cud, że nie mylę im dawek lekarstw ? ), rozdzielam skłócone i zapłakane rodzeństwo. Do tego dochodzą częste wizyty u lekarza (system zapisów w naszej wiosce woła o pomstę do nieba!). Wiek dzieci też nie jest bez znaczenia – roczna przylepa, która przeżywa lęk separacyjny i przedszkolak przechodzący chyba bunt trzylatka (histerie z byle powodu są na porządku dziennym). A najbardziej dokucza mi brak możliwości wyjścia na spacer – przez 2 miesiące udało mi się to zaledwie kilka razy. Więc siedzimy wszyscy w domu i niemal chodzimy po ścianach. Gdy mąż wraca z pracy – obiad, trochę zabawy z dziećmi i ogarnianie ich do spania. I tak w kółko ?

Dla mnie w takich dniach chwilą relaksu potrafi być nawet prysznic! Chociaż ten moment często też jest przerywany płaczem i dobijaniem się któregoś dziecka do drzwi ?. Doszłam do wniosku, że muszę sobie ustalić priorytety. Zatem, kosztem porządku w domu (moja mama stwierdziła, że jakbym zatrudniła kogoś tylko do sprzątania, to ta osoba codziennie miałaby pracę od rana do wieczora, a na koniec dnia i tak byłby bałagan ? ) próbuję znaleźć czasami chwilę dla siebie. Kiedy Tymek ma drzemki, to śpi na dole pilnowany przez dziadka. Ja wtedy zamiast pichcić obiadki i latać z mopem, próbuję położyć się na chwilę, poczytać książkę, obejrzeć 15 minut filmu (kto z Was, drodzy rodzice, ogląda cały film za jednym razem ??) – jeśli pozwoli mi na to starszy syn. Jeśli jest w przedszkolu – pracuję przed komputerem.

Szczytem luksusu był dla mnie wakacyjny, trzydniowy wyjazd w Pieniny – wtedy też dzieci ciągle chorowały i musieliśmy zrezygnować z normalnego urlopu. Udał się idealnie, było ciepło i humory wszystkim dopisywały, chociaż my, jako rodzice mieliśmy cały dzień ręce pełne roboty przy ogarnianiu dzieci ?

Momenty relaksu w ciągu dnia czy okazjonalne wyjście z mężem z domu są dla mnie bardzo ważne, ten czas jest nieoceniony, kilka godzin bez dzieci, możliwość spokojnej rozmowy bez ciągłych wtrąceń rezolutnego trzylatka. Czasem też w weekendy zamieniamy się z mężem w opiece nad dziećmi, on jedzie na rower czy zimą na narty, ja wychodzę na spacer do lasu lub próbuję spotkać się z jakąś koleżanką. Takie chwile oddechu pozwalają zachować higienę psychiczną, oderwać się od domowej rzeczywistości. Już tylko czekam, aż dzieci podrosną na tyle, by udało się gdzieś wyjechać bez nich na parę dni ?

Wyznaję zasadę, że rodzic, by móc właściwie opiekować się dzieckiem i zaspokajać jego potrzeby – musi zadbać najpierw o siebie. Podobnie jak w samolocie, gdy podczas lotu spadnie ciśnienie, rodzic powinien założyć maskę z tlenem najpierw sobie, a dopiero potem dziecku. Czuję, że gdy jestem zmęczona i niemal „chodzę na rzęsach”, moje dzieci idealnie to wyczuwają i potrafią wtedy dopiec jeszcze bardziej, głośniej się wszystkiego domagają, zajadlej kłócą ze sobą, więcej przewracają i bałaganią…

Zatem będzie to moim noworocznym postanowieniem – znaleźć więcej czasu dla siebie, odpocząć, zadbać o kondycję psychiczną i fizyczną, odwiedzić w końcu tych lekarzy, których powinnam (nawet to jest wzywaniem przy dwójce dzieci!). Z jednej strony dla siebie samej, z drugiej dla męża (zadowolona żona to zadowolony mąż – u nas dochodzi już do tego, że jak mąż wraca z pracy a ja jestem w dobrym humorze, to on pyta „a Ty co taka szczęśliwa?” ). No i oczywiście dla dzieci, by mama nie kojarzyła im się z zombie w wyciągniętych dresach, tylko była wypoczęta i uśmiechnięta ?

P.S. Nawet pisanie tego tekstu była dla mnie wielkim wysiłkiem, pisałam go chyba przez dwa tygodnie po jednym akapicie przy akompaniamencie płaczu, ciągłych żądań, czy niekończących się pytań! Ale mama zawsze da radę ?

A Wy, drodzy rodzice, jakie macie sposoby, by odpocząć? Udaje się Wam to w miarę często, czy jednak za rzadko? 

 

Joanna Karasowska-Płotek

pexels photo 326581

- Jakub, a wiesz, że niedługo są Mikołajki? W ten dzień święty Mikołaj przynosi dzieciom słodycze do butów i drobne prezenty! – zaczęłam rozmowę z moim trzylatkiem.

- Tak? A przyniesie mi koparkę? – pyta ucieszony.

- No nie wiem, 6 grudnia przynosi drobne prezenty i coś słodkiego, ale jak chcesz, to możemy teraz napisać list do niego, co byś chciał dostać pod choinkę.

- Tak! To ja chcę koparkę na sterowanie i klocki!

- Ok, już zapisuję. Coś jeszcze?

- Jeszcze tira dla Tymusia!

- Jak miło, że pomyślałeś o braciszku! Ale Tymek napisze swój list, a teraz pomyśl, czy Ty jeszcze czegoś chcesz? – Jakub nie mógł już nic wymyślić, więc włożyliśmy list do koperty i położyliśmy na parapecie (ten pomysł podkradłam koleżance ? ). Jakub nie bardzo wiedział o co chodzi, ale kiedy po jakimś czasie zawołałam go, przybiegł podekscytowany.

- Zobacz Jakub, Mikołaj tu był i nawet naniósł nam śniegu na parapet! Jakie on ma duże buciory! – krzyczałam z entuzjazmem. – O i chyba coś Ci tu zostawił!

- Cukierki! – krzyknął Jakub i zanim zdążyłam zareagować, próbował wepchnąć je sobie do buzi bez rozpakowania (przez kolejne dni obserwował parapet, czy przypadkiem znów Mikołaj mu czegoś nie zostawił ? )

- A wiesz Jakub, że Mikołaj jeszcze przed Bożym Narodzeniem przychodzi w nocy do dzieci i zostawia im w butach coś słodkiego? – próbuję wyjaśnić mu świąteczne zwyczaje. – Wyczyścimy i przystroimy Twoje buty, zostawisz je przy łóżku, a jak się obudzisz rano, to będzie w nich mały prezent! – razem wybraliśmy buty i po zawiązaniu na nich kokardek, ułożyliśmy je przy łóżku. Rano bardzo się cieszył, kiedy odkrył żelki i układanki od Mikołaja.

***

Niedawno dowiedziałam się, że w Małopolsce, gdzie obecnie mieszkam, Mikołaj przynosi prezenty 6 grudnia, natomiast pod choinkę dzieci dostają zazwyczaj jakieś drobiazgi czy słodycze (i to już nie od św. Mikołaja, ale od np. Aniołka). Ja natomiast wyniosłam z domu inną tradycję i to ją chciałam wprowadzić w swojej rodzinie. Pamiętam, że podobnie jak teraz Jakub, bardzo czekałam na tę chwilę, gdy rano z podekscytowaniem odkrywałam zawartość swoich butów. Z kolei w Wigilię Bożego Narodzenia, po kolacji, czekałam z bratem w swoim pokoju, a w tym czasie przychodził święty Mikołaj (znowu on ? ), zostawiał prezenty pod choinką i dzwonił dzwoneczkiem. Na ten sygnał biegliśmy pod świąteczne drzewko i z okrzykami radości rozpakowywaliśmy prezenty.

Dla mnie zawsze Święta Bożego Narodzenia miały coś wyjątkowego w sobie. Wirujące za oknem w świetle latarni drobne płatki śniegu, w domu błyszcząca choinka, kolędy śpiewane przez rodzinę, pięknie przystrojony stół. Cała rodzina ubrana odświętnie, składająca sobie życzenia. I my – dzieci, oczekujące na świętego Mikołaja, który przeniesie wymarzone upominki. Też chcę, by moje dzieci odczuwały ten klimat. Oczywiście staram się też tłumaczyć Jakubowi istotę świąt Bożego Narodzenia. Choć nie wszystko jeszcze rozumie, to gdy piekliśmy pierniczki, własnoręcznie wycinał gwiazdki dla małego Pana Jezusa, renifery dla św. Mikołaja i aniołki dla Matki Bożej ?. Byłam w szoku, że z takim zapałem i zaangażowaniem mi pomagał przy pieczeniu (zazwyczaj raczej robił bałagan w kuchni) i już się cieszę na wspólne ozdabianie pierniczków ?

A Wy, drodzy rodzice, jakie macie zwyczaje świąteczne w domu? Kiedy przychodzi św. Mikołaj, a może Gwiazdor? Jak wyglądają u Was przygotowania do świąt? Jak wprowadzacie w te zwyczaje dzieci?

Blog